Bądź miły dla siebie, a w konsekwencji będziesz miły dla świata. Wówczas świat stanie się przyjazny dla Ciebie.
Nie katuj się za popełniane błędy, a nie będziesz błędów wytykał innym. Wówczas
świat przestanie wytykać ci twoje, zacznie je traktować jak doświadczenia służące ci do wzrastania
Nie umniejszaj sobie, a przestaniesz umniejszać także innym. Wówczas zniknie poczucie, że inni cię dewaluują, podcinają ci skrzydła.
Traktuj siebie z szacunkiem, a w konsekwencji z szacunkiem zaczniesz traktować innych. Nie tylko ludzi, ale także zwierzęta, przygodę, naszą planetę Ziemię..
wówczas świat odpowie takim samym szacunkiem dla Ciebie.
Uśmiechaj się do siebie, doceniaj, opiekuj się, dbaj o zdrowie… a w konsekwencji twoja troska przełoży się na innych. Nie będzie ona wymuszona z podświadomości przymusu opiekowania się innymi, tylko po to by zasłużyć na ich uznanie, ale będzie to naturalna empatia da świata. Wówczas świat będzie dbał o Ciebie, otrzymasz znacznej więcej niż mógłbyś założyć.
Dawaj sobie z lekkością czas i przestrzeń. To dwie największe pułapki umysłu: czaso-przestrzeń. Dawaj je sobie z poczuciem lekkości i obfitości. Nie żałuj czasu danego sobie ani przestrzeni dla własnej ciszy… nie żałuj sobie energii poświęconej dla siebie, a w konsekwencji zaczniesz dawać czas i przestrzeń także innym. Przestaniesz ich kontrolować i trzymać kurczowo przy sobie. Zaczniesz także otrzymywać więcej energii, czasu i przestrzeni od świata.
Nie zamykaj się na przyjmowanie. Nie mów: „nie zasługuję, to nie dla mnie”. Podziękuj i cieszę się tym. Przyjmuj. W konsekwencji zaczniesz postrzegać, że przyjmowanie nie jest niczym złym. Że inni mogą przyjmować bez problemu. Wówczas świat zacznie stwarzać wiele nowych okazji dla przyjęcia obfitości w twoje ramiona.
Akceptuj niedoskonałości. W konsekwencji zobaczysz, że inni są doskonali w niedoskonałości tak samo jak Ty. Wówczas świat pokaże Ci swoje piękno w każdej odsłonie.

Wiem, brzmi trochę jak zależność, jak warunek… najpierw ja mam coś zrobić, potem świat mi to da…
Tak naprawdę to tylko prawda ubrana w słowa, by pokazać Ci jak to działa.

Bo wiem, że trudno na początku uwierzyć, że poza Tobą (świadomością, która postrzega Ciebie) nie ma nikogo innego.
Trudno uwierzyć, że świat zewnętrzny jest tylko odbiciem tego jak traktujesz i widzisz samą siebie.
Trudno przyjąć za prawdę, że jesteś odpowiedzialna za scenariusz w jakim odgrywasz rolę.
Trudno także zrozumieć, że wszystko dzieje się dla twojego dobra. Wiem… dla mnie też było trudne lata temu…
To dlatego staram się pisać dla Ciebie innymi słowami. Takimi trochę z umysłu, który doskonale rozumie język zależności i warunkowości.

To daje umysłowi poczucie sensu i celu, choć nie ma żadnego celu, ani drogi, ani też sensu.
Jeśli jesteś ma etapie, że to o czym mówię jest abstrakcyjne, ale masz otwartość i zgodę za podążanie w tym kierunku, to znaczy, że jesteś gotowa na te słowa… pomimo iż umysł tego nie ogarnia, to COŚ w Tobie wie, że to prawda.. to COŚ chce tam iść.

To COŚ, to dualna strona umysłu, która się przebudza do PARWDY. Ta tzw. „Boska strona umysłu”. Ona chce tego słuchać, chce się tym karmić…
Prawda, do której się budzi jest Ciszą.
Cisza ta nie potrzebuje słówek zapewniających o miłości czy akceptacji.
Cisza to cisza.
Pustka.
Nic-ość.
Wtedy jest pełnia.
Tam nie ma ani radości, ani miłości, ani ekstazy, ani szczęścia.
Nie ma NIC.
A paradoks jest taki, że JEST WSZYSTKO.
Poczucie pełni.
Niezdefiniowane emocjami.
Nienazwane słowem.
Wejście w przestrzeń TEJ CISZY, nie zwalnia nas życia.
Nie zwalnia nas z emocji.
Ale zdecydowanie redukuje ich rolę jaką miały.
Umysł w swojej naturze biegnie do radości i szuka szczęście, a ucieka od cierpienia.
Im bardziej ucieka, tym więcej go doświadcza.
Bo ucieka przed samym sobą a tego zrobić nie może.
Goni za własnym ogonem, karcąc się samemu za to, że nie daje rady osiągnąć wyznaczonego przez siebie celu.
Bycie w ciszy, nie oznacza bezbarwnego życia.

Nie.

Oznacza życie w lekkości i zaufaniu. W płynięciu z życiem.
Oznacza pamiętanie o tym Kim Jesteś przy jednoczesnym graniu roli. To pamiętanie o tym, że jesteś aktorem a nie postacią, którą odgrywasz.

Czy nie można się przy tym dobrze bawić?

Wręcz przeciwnie, można.
Można bawić się w życie. Tak jak małe dziewczynki w „dom”.
Pamiętasz jak bawiłaś się w „mamę”? W „żonę”?
Teraz nic się nie zmieniło.
Serio.
To wciąż zabawa.
W dom.
W pracę.
W zdobywanie marzeń.
W zdobywanie czegokolwiek.
W naukę.
W odkrywanie siebie.
W cierpienie i radość.

Zobacz, zbadaj to… co by się stało, gdybyś wyszła z roli i stanęła obok?
Wiem, umysł krzyczy, że to niemożliwe.

A gdyby jednak było możliwe?
Co by się stało?
Co by stracił?
Co by zyskał?
Straciłby osobowość? Tożsamość?
Zauważ jak cię tą rolą szantażuje, jak cię trzyma w ryzach każąc Ci się z nią utożsamiać.
Co by zyskał?
Wolność? Spokój? Radość? Luz?
Wow. Wiec dlaczego tego nie robi?
Czego się boi? A może kogo się boi?
Wiem.. jak zawsze rodziców, za którymi pochowali się partnerzy, mężowie, żony, szefowie z pracy, koledzy i koleżanki…
Wszyscy ci, którzy myślimy, że nas ocenią. ⤵️
A jak nas źle ocenią, to nas wykluczą. ⤵️
A jak nas wykluczą, to o nas zapomną. ⤵️
A jak o nas zapomną to zostaniemy sami. ⤵️
A jak zostaniemy sami to umrzemy. 🚫
Wiesz kiedy się to zapisało w Tobie?
W twojej podświadomości?

Jak miałaś zaledwie kilka lat.Może jakieś 3-5. Może wtedy gdy rodzice się kłócili, rozstawali, gdy odeszli…
Wtedy owszem, samotność oznaczała ŚMIERĆ.
Tak narodził się strach.

Albo czasem jeszcze wcześniej.. już w okresie prenatalnym, gdy rozważano aborcję czy będziesz istniała czy tez nie.
Wtedy umysł zapisał dla Ciebie najlepszy wzór na PRZETRWANIE.
Zapisał, że należy być posłuszną, lojalną. Bo jak będziemy lojalni wobec tych, dzięki którym przetrwaliśmy, to tak jakby być niewolnikiem w pełni zależnym od woli swojego pana – zwykle rodziców. Ale niewolnikiem dobrze za swoje posłuszeństwo nagradzanym.

Wszczepiony obowiązek opieki nad nimi, przekonania tylu: „że ja cię urodziłam i się tobą opiekowałam w dzieciństwie, to na starość ty masz się zaopiekować mną”, powodują że jeszcze bardziej pogłębia się podświadome niewolnictwo.
By tego nie dostarczyć często uciekamy na drugi koniec świata mając wymówkę życia zagranicą, w innym mieście.
Boim się nadal oceny rodziców. Boimy się prawdy i tego, że każdy jest odpowiedzialny tylko za siebie.
Boimy się być szczęśliwi i wolni.

Boimy się oceny o wyrodnej córce. Boimy się być na świeczniku rodziny, bliskich.
Boimy się żyć w prawdzie o tym, że poza nami, wszystko inne to projekcja. Bardzo realna, ale jednak projekcja.
Boimy się własnego szczęścia bardziej niż porażki. Nauczyliśmy się, że rola ofiary nas chroni. Że inni nam współczują, że nas wtedy uznają, akceptują a może nawet kochają.
Ale to zapomnienie o istocie życia.
To zatonięcie w roli.
Utożsamienie się z nią.
Z cierpieniem typowym dla roli projektowanych z umysłu.
Gdy zaczniesz stawiać się dla siebie i do siebie w świadomości, miłości, dobroci, uprzejmości… cały zewnętrzny świat odpowie tym samym.
To nie obietnica.
To wielokrotnie sprawdzona prawda.
Nie bój się być wolna.
Nie bój się wrócić do własnej ciszy.
Nie bój się twojej boskości.
Nie bój się siebie.
Jesteś. I tylko to ma jakikolwiek sens.

Kocham Cię ♡
Akceptuję
Widzę Cię ღ

JESTEŚ —> JESTEM = JESTEŚ(my)

Z miłością 💕
Dagmara